Przypadki Romka


Jedni Romka lubią, inni nie cierpią, wręcz alergicznie na nich działa, jak to wśród ludzi bywa. Jedno jest pewne, nie można koło chłopaka przejść obojętnie, a właściwie należy go cały czas obserwować. Nigdy nie wiadomo, co za numer wywinie.

Pewnego razu, staliśmy pod aresztem, zwartą grupą fotoreporterów. Jakiś ważny gość miał być przywożony, czy wypuszczany, nie pamiętam już teraz, za dużo takich sytuacji było. Największym problemem podczas takiego czekania nie jest zimno, czy deszcz. Problemem jest…..sikanie. prędzej czy później każdego dopada. A nikt nie podstawia nam Toi-Toiów. I trzeba na własną rękę szukać jakiegoś zacisznego kącika. No i tym razem Romek miał pecha. Jak tylko zniknął w pobliskim parku, nasz obiekt pojawił się na minutę i zaraz zniknął. Biedny, opróżniony Romek, nie wierzył, że już po wszystkim. Uwierzył, jak załadowaliśmy się do aut i odjechaliśmy. Nie zdążył nawet poprosić o przesłanie choć jednej klatki, ale jesteśmy dobrymi kolegami, i ktoś mu ją w końcu wysłał. Cóż, na naturę nie ma rady, to nie jego wina, ze wybrał niewłaściwy moment. A może jednak jego? Od tego wydarzenia jak czekanie zaczynało nam się nużyć, to zawsze go ktoś prosił : „ Ty, Romek, idź się wysikać….jakąś klatę ci wyślemy, i nie będziemy musieli tu dłużej kwitnąć…”.

Romkowi też nie wolno dawać własnego aparatu do ręki. Jak kupiłem sobie pierwszą lustrzankę cyfrową, to ten błąd popełniłem. On jeszcze wtedy pracował na kompakcie, i chciał obejrzeć. Przez piętnaście minut dochodziłem do tego, co, jak, i dlaczego poprzestawiał, w ustawieniach.

Ale największym hitem to był proces znanego dyrygenta, oskarżonego o pedofilię. Wszystkie redakcje, były strasznie napalone na zdjęcia dyrygenta, na sali sądowej. Siedział taki zabiedzony dyrygencina, zniszczony chorobą, w tej ławce oskarżonych, a flesze błyskały raz za razem. Sąd się w końcu wkurzył, i kazał opróżnić salę.

Na korytarzu, pokazujemy sobie zdjęcia, oceniając je nawzajem. I nagle pojawia się jak diabeł z pudełka, Romek z pytaniem:

– A kto tam był najważniejszy??? Na sali??? – pyta nas

– Ten dyrygent – odpowiadamy chórem – najważniejszy był….

– Gdzie tam. Przecież go nie było – dodaje z rezygnacją, i odchodzi…

Zasialiśmy jednak, ziarenko niepewności. Na boczku, przegląda zdjęcia w swoim aparacie. Po chwili wraca.

– Odpal mi jedną klatę – prosi – bo mam tylko jego ucho….

No nie. Zrobił z dwieście zdjęć na sali sądowej, i tylko ucho dyrygenta ma. Bo go nie zauważył. Cóż miałem zrobić, poratowałem kolegę. Ale to nie koniec historii. Romek opowiadał wszystkim po kolei, jak oskarżonego dyrygenta nie zauważył, i jeszcze prosił, żeby nikomu nie mówić. Co za gość….

Innym razem, ktoś wieczorem usiłował postrzelić znanego biznesmena, na tarasie jego willi. Wszyscy czekamy na ulicy, przed domem, jedyne co udało się nam sfotografować, to rzecznika policji, i ekipę techników wchodzących do środka. Taras jest oczywiście na tyłach domu, niewidoczny, bo otaczają go inne parcele. Stoimy i stoimy, a mnie się nagle szwendaczka włącza. W bocznej uliczce, z tego co pamiętam, willa jest zajęta przez jakąś firmę. Z tego co kojarzę, powinno być widać z piętra taras biznesmena. Niestety, krawaciarze z tej firmy są bardzo mało kontaktowi, odmawiają współpracy. To mnie nie dziwi specjalnie, już dawno udowodniono, że krawat, tamuje przepływ krwi z mózgu do reszty ciała. Nie ma kontaktu serca, i duszy z jednostką centralną. Dlatego są przeważnie tacy nadęci, i oschli. Jednocześnie ten zwis męski ma nierozerwalne połączenie z portfelem, i to determinuje ich zachowanie.

Wracając do dziennikarskiego bractwa, mijam pustą parcelę. No nie do końca pustą. Centralną jej część zajmują fundamenty zburzonego domu, wystające gdzieś około metra nad poziom gruntu. Rozbawia mnie stojący w narożniku sedes. Z takim wyrzutem patrzy na mnie, jakby starał mi się przekazać treści : „ Co ja tutaj robię?”. Ale zaraz, tam z tyłu jest przecież parcela biznesmena. Widzę policyjne światła, prześwitujące przez płot, okryty słomianką. Ruszam w jego kierunku.

Cała działka jest zarośnięta, jakimś cholernym uschniętym zielskiem. Staram się skradać, jak współczesny miejski Indianin, nie robiąc hałasu. Łatwe to nie jest, ciemno, że oko wykol, boje się, że w jakąś dziurę wpadnę. Ale idę, przypominając sobie harcerskie czasy. Byle tylko dojść, niezauważonym do płotu, i zrobić ujęcie, policjantów zajętych pracą. Potem to mogą mnie nawet zatrzymać. Nawet jak wbrew prawu skasują mi to zdjęcie, to mam taki miły, mały, programik, kwadransik, i już je będę miał na nowo.

Do płotu brakuje mi jakieś półtora metra, gdy za mną zaczyna harcować stado pijanych słoni, chyba. Nie to Romek, zauważył jak tu wchodziłem, i podążył za mną. I jeszcze sobie latarkę na czole zawiesił. Tak dla pewności, żeby go było widać chyba.

– I co? Widać coś? – nawet nie próbuje tego szeptem powiedzieć …

– Tak. Ciebie, najbardziej – staram się złość ukryć, ale cosik źle mi to chyba wychodzi…

Robię zdjęcia nad płotem, i na ekranie widzę kilku policjantów, bynajmniej nie zajętych pracą dochodzeniową. Wszyscy stoją i patrzą prosto w obiektyw. Dzięki Romek. Zawsze wiedziałem, że można na ciebie liczyć.

Wracam przed dom biznesmena, i widzę, że w sąsiednim światło się zapaliło. Dzwonię. Miła starsza kobieta, wpuszcza mnie na poddasze, i robię upragnione zdjęcia. Wychodząc natykam się na Romka. Kłamię, że w środku jest policja, i idę w kierunku granicznego muru. Włażę na jakąś beczkę, i…. zdążyłem zrobić tylko jedną klatkę. Na beczkę wepchnął się też Romek. Stała słabo, chybotliwie, więc się wy….wróciła. no i kurtkę sobie podarłem o mur. Ale bez Romka to w pracy byłoby nudno. Oj nudno.

____________________________________________________________

Dodaj komentarz

Brak komentarzy.

Comments RSS TrackBack Identifier URI

Dodaj komentarz

  • Kalendarz

    • Kwiecień 2024
      Pon W Śr Czw Pt S N
      1234567
      891011121314
      15161718192021
      22232425262728
      2930  
  • Szukaj