Szatniarka i Stróż to twój wróg


Najtrudniejsze przeprawy, ale i zabawne, miałem zawsze, z tzw. portierami. W gruncie rzeczy, specjalnie mnie to nie dziwiło. Pojawiając się w sferze ich wpływów i „władzy”, stawałem się, „wydarzeniem”. Przez duże „W”. Mój aparat, burzył ich monotonną egzystencję. Wypełniał czas między: „dzień dobry”, a „do widzenia”. Nie wszystkim oczywiście, ale paru zapamiętam do końca życia.

Połowa lat dziewięćdziesiątych. Na ulicy Marii Panny, w energetyce, wybuchł…. kondensator? Jakieś takie barachło, co to za prąd jest odpowiedzialne, i połowa miasta nie ma prądu. Pracuję akurat dla telewizji, i jadę z kamerą i Jacusiem, na miejsce zdarzenia. Jacuś to trochę tak nie dopowiedziałem. Powinienem napisać, raczej z jacolem. Gość mierzy ze dwa metry wzrostu. Na miejscu wyglądamy dość egzotycznie, biorąc pod uwagę, że ja z uporem maniaka, we wszystkich dokumentach wpisuję, że mam metr siedemdziesiąt wzrostu. Co ciekawe, żaden urzędnik jeszcze tego nie zanegował. Ale spojrzenia mieli wymowne. Ale metr siedemdziesiąt pozostał. Uch, ta moja siła perswazji….

Czekamy przed bramą, na jakiegoś gostka, co pełni obowiązki rzecznika prasowego. Rozstawiam statyw, zapinam kamerę, i robię tak zwane obrazki.

– Panie! Panie! – przerywa mi głos starszego z ochroniarzy – tu jest zakaz fotografowania!!!!

Odrywam wzrok od wizjera, i rozglądam się uważnie.

– Ale gdzie? – pytam po dłuższej chwili – gdzie ten zakaz jest?

-Tutaj – podążam wzrokiem za jego dłonią, ale na ziemi którą wskazuje nic nie ma, żadnej tabliczki.

– Tu. To znaczy gdzie? – pytam

Zrozumiał, i wskazuje na mur przy bramie.

– Tam!

– No to, tu, czy tam – pytam, poirytowany, lekko podnosząc głos .

– Tam…to znaczy tu – zaczyna się plątać – eeeee…proszę nie fotografować. Jest zakaz.

– Ale ja filmuję, nie fotografuję – dodaję licząc w myślach …123,124,125…i tak do 133…., a kamera w tym czasie pracuje. Zatrzymuję ukradkiem zapis, lekko ją przesuwam, i tak znowu, żeby jakieś ujęcia mieć. Choćby z ukrycia – Ale żadnego zakazu tu nie widzę. Ani fotografowania, ani filmowania….

– Tu jest przecież, na murze – podchodzi do kwadratowej białej tabliczki, z resztkami czerwonej farby po bokach.

Gdybym nie zaczął pracy w komunizmie, to nic by mi nie powiedziała. Wtedy na każdym dworcu, zakładzie pracy takie rzeczy wisiały. Dziwiło mnie zawsze wtedy, że przystanki komunikacji miejskiej są od nich wolne. Ale w tym przypadku, widzę, że on tu pracuje tyle lat ile ona tu wisi. I trochę nie zauważył, że się wytarła. Lekko.

– Ale, panie, ona jest trochę zużyta. Nic na niej nie widać….

– Ale zakaz jest. I zdjęć robić nie wolno. Koniec.

Jacol próbuje się włączyć, ale ubawiony jest setnie, więc nic z tego nie wychodzi. Na szczęście, pojawia się energetyk, z którym byliśmy umówieni, i łagodzi sytuację. Wchodzimy do środka, robimy co trzeba, i spadamy.

Tak gwoli wyjaśnienia. Facet na bramie, ten od tabliczki, to nie był portier. To była tzw. straż przemysłowa. W mundurach chodzą. Znaczy, ważniejsi niż portierzy są. I bardziej upierdliwi.

Urząd wojewódzki, sympozjum w temacie segregacji śmieci. Jestem jedynym przedstawicielem mediów. Organizatorzy, witają mnie zatem dość ciepło. Krótkie gadu, gadu, wymiana wizytówek, i zabieram się do pracy.

Przy mównicy, jakiś profesor, omawia temat śmieci problemowych. Wchodzę na scenę, tuż za niego, i robie ujęcia, jak odwraca się tyłem do Sali, patrząc na ekran prelekcyjny. Właściwie, już zbieram się do wyjścia, bo takie fotki mnie satysfakcjonują. Pan profesor, za nim ekran laptopa, na którym widać omawiane wykresy, a w tle rzędy foteli wypełnionych słuchaczami. Jestem zadowolony, pięc minut pracy, i mam co chciałem. Ale życie nie jest tak piękne. Pojawia się babon, i zagaja do mnie:

– Proszę pana ja wiem, że pan musi zrobić dobre zdjęcia, ale jest pan zbyt nachalny – rzecze babon…

– Czy pani chce zasugerować, ze jestem odpadem problemowym? – tylko to zdołałem powiedzieć, bo babon odchodzi…

Kto to w ogóle był? Wśród organizatorów jej nie widziałem, skąd ten atak? Jestem jedyny z tzw. publikatorów, który, tą imprezą się zainteresował. A tu taki ochrzan. Raczej powinni mi pomagać, a nie opieprzać. Co za burdel. Chyba, że to spotkanie służy jakiemuś praniu pieniędzy, i na fakturze się jedno zero więcej doda…. W końcu to urząd wojewódzki, a pod latarnią najciemniej. Tak mówią.

Wychodząc, widzę babona. W szatni. No tak. Szatniarka. Musiała mieć swoje pięć minut władzy. Jest bardziej gospodarzem, niż organizatorzy. Wszyscy święci, ratujcie mnie przed ludźmi, którzy w taki sposób swoje kompleksy odreagowują. A podobno, żadna praca nie hańbi….

Ale wychodząc, nie mogłem sobie odmówić złośliwego komentarza. To podobno cecha ludzi inteligentnych, a za takiego każdy chciałby być uważanym. To walnąłem, do babona:

– A płaszczyka, żadnego, to pani nie ukradli – uśmiech mam, wręcz jak słońce Peru –  Jak szukała pani na scenie, czego pani nie zgubiła….

Reasumując, to szatniarki i portierów, trzeba najpierw poobserwować chwilę, i znaleźć sposób jak nawiązać z nimi nić sympatii. Mogą w tej pracy wiele pomóc. Wielu z nich mi parę razy bardzo pomogło. I potem mogli się tym chwalić, że pomogli takiemu gościowi z mediów. I teraz w tych mediach mają kumpla. Jak coś będzie trzeba, to załatwią. Bo mają wejścia w prasie. Cóż ludzka natura, ułomna jest. I fotografując tak zwaną prasówkę, należy liznąć (nie dosłownie oczywiście), trochę psychologii. To pomaga. Bardzo…..

____________________________________________________________

Dodaj komentarz

Brak komentarzy.

Comments RSS TrackBack Identifier URI

Dodaj komentarz